Caracas - miasto klaksonów
artykuł czytany
7143
razy
Wokół Caracas rozciąga się wiele satelitarnych miasteczek robotniczych z mieszkaniami w kilkunastopiętrowych blokach o niskim standardzie. Standard ten jest jednak luksusem w porównaniu z tym, co znajduje się w barrios. Przenosząc do nich ranchitos, proponuje się im niewielkie spłaty rozłożone na wiele lat. Zdarza się jednak, że ludzie z rancz wprowadzają się tu prawie z rozpaczą. Przerażają ich nie tylko obciążenia finansowe, ale także konieczność poddania się dyscyplinie społecznej. Często uciekają po paru dniach, wracają do swych bud, gdzie można zniknąć bez śladu i egzystować prawie za darmo. Inni opuszczają robotnicze osiedla, bo nawet niewielki czynsz jest dla nich zbyt wielkim obciążeniem. Brak pracy to ogromny problem Wenezueli. Biedacy znajdują gdziekolwiek kawałek wolnego miejsca, gromadzą skrzynki po piwie, kawałki blachy, jakieś cegły i tworzą coś, co daje im i ich dzieciom tymczasowe schronienie. Niestety ta tymczasowość przedłuża się najczęściej na całe życie. Gdy któraś z bud pustoszeje, natychmiast pojawiają się chętni na jej zamieszkanie nie bacząc na to, że w środku zostali mali mieszkańcy - szczury, myszy, karaluchy i inne robactwo.
Ranchitos rządzą się własnym prawem, mają swoje obyczaje, które przynieśli ze sobą z buszu. Inne narodziły się tutaj, w rezultacie bezpośredniego kontrastu z cywilizacją, w obliczu skrajnej nędzy. Ich styl życia, mentalność, promieniują na obszar całego miasta. To stąd pochodzi wiele piosenek i tańców, - ranchitos lubią się bawić, są niezwykle muzykalni. Lubią także pić - alkoholizm znacznie wyprzedza tu narkomanię i stanowi ogromny problem dla rządu. Każdego dnia setki tysięcy ludzi z gór schodzi do miasta, by szukać zarobku i chleba. Wypełniają bary, skwery, targowiska, ulice, oferują towary i samych siebie. Ich latynoska mentalność nie pozwala jednak na zamartwianie się, co będzie jutro. Ranchitos nie mają przecież nic do stracenia.
* * *
Przeczytaj podobne artykuły